Mocny spot wyborczy Platformy Obywatelskiej

Leave a comment
marketing polityczny / political PR / polityka / Uncategorized

Niefortunny gest czy intencjonalne działanie posłanki PiS Joanny Lichockiej? W marketingu politycznym takie pytania nie mają większego znaczenia. Najnowszy spot wyborczy PO bez skrupułów wykorzystuje sytuację, która na długie lata stanie się symbolem arogancji władzy.

Krótko, dosadnie, w ciemnych barwach – w takiej konwencji utrzymany jest pierwszy naprawdę mocny spot wyborczy kampanii prezydenckiej. Do tego w przeciągu 40 sekund na ekranie widzimy znane, ale w większości niezbyt lubiane twarze polityków obozu władzy, obraźliwe sformułowania, złe emocje, butę czy nawet agresję.

Ktoś najwidoczniej zaczął PR-owo doradzać w obozie PO i sztabie wyborczym M. Kidawy-Błońskiej. Łamanie Konstytucji, polityka społecznego dialogu i odpowiedzialności i ogólnie: zgoda narodowa – to nie są tematy, które mogą skumulować się w ładunek emocjonalny, który w drugiej turze wyborów przechyli szalę zwycięstwa na stronę kandydatki opozycji.

Nie trzeba być ekspertem, żeby ocenić potencjał marketingowy i możliwości Kidawy-Błońskiej. To nie jest kandydatka, która może porwać serca (głosujących) Polaków. Trudno się z nią identyfikować, nie jest wybitną mówczynią, jej wystąpienia są wyuczone i pozostawiają wrażenie źle wyreżyserowanych. Nie radzi sobie w kontaktach bezpośrednich i ma problem w komunikacji z nieprzychylnym audytorium. Wyborcy PO i środowiska wielkomiejskiego „antyPis-u” zagłosują na nią bez względu na przebieg kampanii. Żeby przekonać innych potrzebne są nowe rozwiązania, mocne akcenty, czytelna forma.

Pięć lat temu modelowa kampania wyborcza sztabu Andrzeja Dudy wywindowała go z postaci szerzej nie znanej opinii publicznej do prezydenckiej elekcji. Nie odbyło się to dzięki grzecznej kampanii i merytorycznej dyskusji z kandydatami.

Czyżby opozycja w końcu wyciągnęła wnioski ze swoich porażek?

Wpadka wizerunkowa Adriana Zandberga

Leave a comment
marketing polityczny / political PR

Trudno zrozumieć decyzję lidera młodej lewicy. Okładka pisma, które de facto jest folderem reklamowym to nie najlepsze miejsce dla najbardziej rozpoznawalnej osobowości pokolenia lewicy, wychowanej na książce „No Logo” Naomi Klein.

I właściwie nie ma znaczenia, że w swoim debiucie na łamach lifestylowej prasy Zandberg mówi naprawdę do rzeczy.

Budowa spójnego wizerunku politycznego, który będzie szedł w parze z rosnącą rozpoznawalnością, wymaga dużej elastyczności. Nie ma innego sposobu, żeby uniknąć „efektu bańki”, zamknięcia się w gronie już przekonanych czy bezkrytycznie sympatyzujących zwolenników.

Niemniej, należy dbać o elektorat już pozyskany. Ten lubi stabilny, przewidywalny przekaz. Boleśnie przekonał się o tym Robert Biedroń, którego seria wpadek i nieumiejętne radzenie sobie z kryzysem wizerunkowym właściwie rozmontowały dobrze zapowiadający się projekt polityczny.

W przypadku wpadki Zandberga na uwagę zasługuje szybka reakcja sztabu social mediowców RAZEM. Jeśli nie możesz czegoś sensownie wytłumaczyć – wyśmiej to.

Freudowska pomyłka

Leave a comment
marketing polityczny / political PR / polityka / Uncategorized

Freudowskie pomyłki pojawiające się w najmniej oczekiwanym momencie, są sygnałem z obszaru nieświadomości, wskazują na wyparcie i cenzurę, których ofiarą padają skrywane pragnienia. W życiu codziennym nie mają większego znaczenia. Jeśli publicznie przytrafią się politykowi to natychmiast stają się kopalnią memów i dowcipnych komentarzy, mogą poważnie nadszarpnąć wizerunek. 

Oczywiście, kompromitujące przejęzyczenia czy pomyłki wcale nie muszą mieć podłoża libidialnego. W przypadku częstych wpadek polityków wcale nie chodzi o jakieś głębsze pragnienia, np. przekręcenie nazwy jakiegoś państwa czy pomylenie daty ważnego wydarzenia nie musi oznaczać, że głęboko ukryte marzenia nagle pukają do drzwi świadomości. Ważną wskazówką jest kwestia kontekstu, w którego ramach pojawia się dana wypowiedź. Dlatego praludzie walczący z dinozaurami, Święto Sześciu Króli czy ciąża trwająca 20 miesięcy to po prostu głupie wpadki (a może zwykła głupota).

Dlaczego politycy powinni bać się freudowskich pomyłek, którymi tak często próbują wytłumaczyć własne błędy, bardziej niż lapsusów językowych, które co najwyżej mogą być powodem do wstydu?

Przede wszystkim dlatego, że te pierwsze wyrażają skrywaną prawdę, tak jak w przejęzyczeniu Davida Camerona podczas debaty dotyczącej reformy polityki podatkowej, rzekomo służącej poprawie bytu najbiedniejszych.

Lajkują mnie, więc jestem

Leave a comment
Privacy / Productivity / Technology / Uncategorized

Twierdzenie, że duchowym ojcem mediów społecznościowych jest George Berkeley to oczywista przesada. Niemniej, jest coś na rzeczy, bo nie ma hasła lepiej charakteryzującego kulturę „społecznościową”, niż Berkeleyowskie „esse est percipi”, czyli tłumacząc z łaciny na język facebookowo-twitterowy: istnieć, to znaczy być lajkowanym.   

Zdaniem irlandzkiego biskupa-filozofa tym „lajkującym” był Bóg. W epoce powszechnego voyeryzmu i odpowiadającej mu pogoni za atencją, absolutem staje się zbiorowość followersów i subskrybentów. Znamy to doskonale, walka o „łapkę w górę” stała się zasadą istnienia nawet najwartościowszych kanałów społecznościowych, tym karmimy się my, czyli nasze profile i nasza ponowoczesna neuroza.

Czy należy dodać, że dla kwestii „internetowo-egzystencjalnej” to zupełnie bez znaczenia, czego dotyczą lajkowane treści?

Media społecznościowe właściwie nigdy nie były społecznościowe w tym sensie, w jakim wszyscy byśmy sobie tego życzyli (integracja, bliższy kontakt ze znajomymi, etc.). Podobnie do alienacji religijnej, alienacja „społecznościowa” najskuteczniejsza jest wtedy, gdy przybiera postać pozornej partycypacji, wpływu na rzeczywistość.  Jakże miło słucha się bajek o rewolucjach, które się rozpoczęły na Facebooku czy szerzej: o Internecie jako demokratycznej agorze i wolnym przepływie informacji.

Nie demonizuję lajka, którym szczodrze obdzielam, a tym bardziej social mediów, które są dla mnie podstawowym źródłem informacji. Warto jednak mieć świadomość, że klikając „Like it!”, de facto nie robimy nic poza podaniem jednego z parametrów, dzięki którym algorytm pewnej potężnej korporacji dostaje cenną (dosłownie!) informację na temat naszych preferencji. Nie ma nic za darmo.

Lajkują Cię, więc jesteś. Facebook lubi to!

Dymisja za wpis

Leave a comment
marketing polityczny / political PR / polityka / Privacy / Uncategorized

Wystarczył jeden nieprzemyślany wpis w mediach społecznościowych, żeby norweska minister sprawiedliwości, bezpieczeństwa wewnętrznego i imigracji podała się do dymisji. Dojrzałą kulturę polityczną cechuje nie tylko odpowiedzialność za podejmowane działania, ale także za słowa.

Sylvi Listhaug, polityczka prawicowej Partii Postępu, po jednym z głosowań, którego wynik nie poszedł po jej myśli, napisała mniej więcej coś takiego (uwaga: nie znam norweskiego!): „Partia Pracy uważa, że prawa terrorystów są ważniejsze niż bezpieczeństwo narodowe. Polub i udostępnij”. I to właściwie wystarczyło, by w Norwegii rozpętała się nielicha afera, a przyszłość całego rządu stanęła pod znakiem zapytania.

Trudno mi sobie wyobrazić, żeby podobna sytuacja mogła mieć miejsce w Polsce.

Po pierwsze, „prywatna” obecność polityków w mediach społecznościowych – w ich mniemaniu – zabezpiecza przed „publiczną” odpowiedzialnością za wypowiedzi i publikowane treści (na zasadzie, że „to tylko Internet”, „Pisałem z konta prywatnego – treść upubliczniłem przez pomyłkę”, „To moja prywatna opinia”, etc.). Niestety, wydaje się, że Polacy to kupują.

Po drugie, mimo że polscy parlamentarzyści nie ignorują mediów społecznościowych (z kilkoma znamiennymi wyjątkami), można odnieść wrażenie, że nie do końca „czują” logikę czy dynamikę tego medium. Z kolei kanały społecznościowe oddane w ręce asystentów tracą na spontaniczności, nudzą, stają się kroniką wydarzeń z życia polityka, a nie zachętą do deliberacji z sympatykami czy potencjalnymi wyborcami.

Po trzecie, polska kultura polityczna opiera się na autorytecie i partyjności, to z kolei faworyzuje tradycyjne media i kanały komunikacji, gdzie stawia się na przekaz informacji (komunikacja w jedną stronę), a nie na interakcję z obywatelem (wywiad w ogólnopolskim dzienniku wciąż „waży” więcej, niż wypowiedź zamieszczona na Facebooku czy Twitterze).

Efekt? Wystarczy przeklikać profile polskich polityków w mediach społecznościowych. Czasami jest śmiesznie, czasami strasznie, zazwyczaj miałko i bez większego sensu.

Myśli na jedną stronę

Leave a comment
Personal / Uncategorized

1800 znaków ze spacjami, czyli przeciętnie 60 znaków w wierszu i 30 wierszy na stronie, nazywane znormalizowaną stroną maszynopisu, tłumaczenia, tekstu do zredagowania. Dla jednych praca, dla innych wyrażanie siebie, dla nielicznych obie te rzeczy równocześnie. A dla mnie? Raczej to pierwsze. I właśnie po to potrzebny jest mi ten blog, pisanie i myśli, nad którym dobrze jest panować. Pisanie bez wodolejstwa, nawet jeśli temat jest abstrakcyjny,skrótowo i bez chowania się za teoriami czy trudnymi pojęciami. O szeroko rozumianej kulturze, aktualnościach, czasami polityce, być może o społeczeństwie, o tym co ważne – 1800 znaków i ani jednego więcej.